Moda malowana: Panie przodem!

Witajcie!

Tydzień temu zajmowaliśmy się modą męską z początku XVIII wieku i różnicami między strojem zachodnim (francuskim) a narodowym w owym czasie. Dzisiaj natomiast zajmiemy się modą damską tego okresu na przykładzie portretów przypisywanych Adamowi Manyokiemu.

Jak już wspominałam, kobiety, które możemy obejrzeć na portretach znajdujących się w Pokoju Bachusa, ubrane są różnie, jednak styl jest stosunkowo jednolity. Jest to, oczywiście, styl francuski. Polskie damy w kwestii mody wyprzedziły swoich mężów o, mniej więcej, sto lat. Już w połowie siedemnastego wieku, czyli w momencie największej świetności męskiego stroju narodowego, magnatki i zamożniejsze szlachcianki usiłowały naśladować sposób ubierania się modny w Paryżu. Nie musiały zresztą odwiedzać stolicy Francji, by przekonać się, co noszą modne francuskie damy. Rezydowały one przecież także w Warszawie – mowa, rzecz jasna, o królowej Ludwice Marii i członkiniach jej fraucymeru. Wśród nich była także Maria Kazimiera d’Arquien, późniejsza królowa Marysieńka, której sposób ubierania stanowił „drogowskaz” dla wielu rodzimych dam ostatnich dziesięcioleci XVII wieku. Kostiumolodzy szacują jednak, że pomimo dostępu do modnych wzorów, w tym okresie Polki pozostawały jeszcze kilkanaście lat za zagranicznymi elegantkami.



 

Poza modnym fasonem, rzecz jasna, przejęły Polki od Francuzek także inne elementy. Chociażby fryzury: miejsce warkoczy (u panien) bądź włosów schowanych pod czepkiem (u mężatek) zajęły bardziej skomplikowane kompozycje, wymagające, w zależności od panującej mody, różnych zabiegów, np. kręcenia włosów przy pomocy specjalnego żelazka. Pojawił się również makijaż – o ile jeszcze w siedemnastym wieku malowały się tylko nieliczne damy, to już w osiemnastym stuleciu modne było stosowanie jak najgrubszej warstwy makijażu. Przejęto także, choć z pewnym wahaniem i pod ostrzałem krytyki duchownych, duże dekolty. Obyczajne suknie polskie, sprzed panowania mody francuskiej, zasłaniały kobietę dość szczelnie: nie było widać ani nóg, ani szyi. Nie każda kobieta była na tyle odważna, by z dnia na dzień zacząć odsłaniać fragmenty swego ciała nieco śmielej, dlatego przez pewien czas Polki nosiły modne suknie w wersji „przyzwoitej”, czyli z nieco bardziej zabudowaną górą.

Jak widzimy na portretach Elżbiety z Rybińskich Lubomirskiej (z lewej strony) oraz Teresy z Bielińskich Łubieńskiej (z prawej strony)

,

przypisywanych Adamowi Manyokiemu, z czasem Polki wyzbyły się skrupułów i już w pierwszym dziesięcioleciu XVIII wieku nie ustępowały w niczym swoim zagranicznym rówieśniczkom. Obie panie mają zarówno bardzo duże dekolty (wydaje mi się, że niejedna dzisiejsza kobieta mogłaby się z podobnym wycięciem czuć nieswojo), wykwintne, pracochłonne fryzury (jeszcze z naturalnych włosów) oraz makijaż. Widać również niezwykle szczupłe talie, osiągnięte z pewnością za pomocą bardzo mocno zasznurowanego gorsetu. Co do fasonów sukni – trudno powiedzieć o nich coś dokładniej, mam wrażenie jednak, że jest to modny na początku XVIII wieku fason „mantua”, o którym napiszę nieco więcej innym razem. To, co jest tutaj ważne, to fakt, że obie te „roby” (jak ówcześnie nazywano w Polsce suknie o francuskiej linii) są w miarę „na czasie”. Stroje tych pań (a właściwie, te ich części, które możemy zobaczyć na portretach) nie różnią się istotnie od strojów angielskich czy francuskich z podobnego okresu.

Wszystko wskazuje więc na to, że modowe „opóźnienie” Polek było coraz mniejsze, a w drugiej połowie XVIII wieku, już w czasach króla Stanisława Augusta, stały się one specjalistkami od najnowszych trendów, i czujnie rejestrowały wszelkie nowinki, za co chwalone były przez cudzoziemców odwiedzających Polskę. Ale to już zupełnie inna historia…

Zosia Jusiak