„…Tam są jelenie zwierzęta,
Teatralnie o Łazienkach. Rozmowa z aktorami Marcinem Bartnikowskim i Marcinem Bikowskim
W związku z nowo otwartym Wodozbiorem w Łazienkach Królewskich, w którym 24 i 25 lipca będzie wystawiany spektakl Teatru Malabar Hotel, zaprosiłam aktorów: Marcina Bartnikowskiego i Marcina Bikowskiego, aby opowiedzieli o swojej pracy nad "Baranim Kożuszkiem" i podzielili się refleksją na temat literatury. Była to pandemiczna rozmowa online, rozwieszona między Zamościem a Warszawą.
Joanna Szumańska: Na początek chciałabym zapytać o Waszą miniaturę teatralną "Barani Kożuszek", napisaną na podstawie Józefa Ignacego Kraszewskiego. Jest to historia lalkarza uwielbianego przez XVIII-wieczną publiczność, który w czasach Sejmu Czteroletniego siadał przy Miodowej w Warszawie i rozkładał swój teatr lalkowy. Jaka idea przyświecała Wam przy pisaniu scenariusza o Baranim Kożuszku, który jest tym Innym, Drugim, kimś, kto przyciąga, a jednocześnie odpycha? Zastanawia mnie to, ponieważ na początku spektaklu prowokujecie i zaczepiacie widzów, zwracając się do nich wprost słowami: "Są to synowie Baala, zbiegi z Sodomy i Gomory, pastwa szatanów. Ani słowem, ani łzami, ni zaklęciem, ani groźbą nie opamiętamy ich".
M.Bartnikowski: Faktycznie chcieliśmy zacząć od dialogu z publicznością, od prowokacji, zelżenia widzów, trochę jak u Petera Handkego w "Publiczności zwymyślanej". Obrażamy, tak jak bohater "Baraniego Kożuszka", po to, by ludzie tak łatwo nie oceniali adwersarzy osiemnastowiecznego lalkarza, wytykającego grzechy swoim współczesnym. Chcemy uniknąć jednoznacznej, wartościującej sytuacji: dobry prorok, kontra nieczuli warszawiacy, dlatego pozwalamy widzom być odbiorcami obelg na samym początku, żeby pokosztowali tego miodu. Barani Kożuszek, pomyleniec czy też profeta, działacz społeczny, to postać niejednoznaczna. Z czasów moich studiów pamiętam wielu takich artystów, miejskich wieszczów, którzy kręcili się po Warszawie wokół Starego Miasta, kampusu Uniwersytetu Warszawskiego i Akademii Teatralnej. Ta trasa: Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście aż do Nowego Miasta była przestrzenią, na której Czarny Roman, Pan Zbyszek, czy Tadeo łączyli w sobie etos buntownika, wyrzutka społecznego i pomyleńca. To były postacie, które bardzo przyciągały i fascynowały, ale też takie, wobec których się buntowano, obrażano za ich ostry język i nietypowe zachowanie…
JS: Innym spektaklem, który graliście w Wodozbiorze w Łazienkach, była "Wiosna" Brunona Schulza. Jakie wrażenie zrobiła na Was ta nieteatralna przestrzeń?
M. Bikowski: Podczas pracy nad "Wiosną" Schulza klarowała nam się wizja, że to nie powinien być spektakl, o którym myślimy bardzo teatralnie. Myśleliśmy o wszystkim, co jest bliższe instalacji czy też happeningowi; to nas bardzo uruchamiało w dalszych działaniach. O Wodozbiorze myśleliśmy, że ta przestrzeń jest bardzo dziwna, w dobrym tego słowa znaczeniu oczywiście, tak dziwnie ulokowana w Łazienkach i bardzo inspirująca, a poza tym mało znana, że jest idealna dla Schulza. Zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądał tak duży spektakl w tak bliskiej odległości z publicznością i w tak nieoczywistych warunkach architektonicznych. Mam na myśli krzywizny i nieoczywisty podział na scenę i widownię.
M. Bartnikowski: Próby do "Wiosny" robiliśmy na strychu Akademii Teatralnej, próbowaliśmy więc w małej, trochę klaustrofobicznej przestrzeni. Robiąc próby w Akademii Teatralnej, mieliśmy wrażenie, że spektakl "Wiosna" będzie jak punkt na kartce, gdzie dookoła będzie dużo przestrzeni i będzie się on odcinał od tej przestrzeni. Wodozbiór nas jednak tak zainspirował, że nagle nasza scenografia stopiła się z tą przestrzenią, więc efekt był inny, niż zamierzaliśmy. W Wodozbiorze było takie wrażenie, że scenografia jest wszędzie, jest dookoła nas. Okrągła przestrzeń tego obiektu spowodowała, że mogliśmy się poczuć jak w schulzowskiej kuli i to nam się bardzo podobało.
JS: Stanisław August był teatromanem, a Łazienki za czasów jego panowania zostały naznaczone unikatowym, teatralnym charakterem, który inspiruje artystów do dziś. Chciałabym Was zapytać, z jakimi tekstami literackimi kojarzy się Wam Amfiteatr?
M. Bartnikowski: Od razu mam skojarzenie ze "Snem nocy letniej".
M. Bikowski: Mnie z "Burzą".
M. Bikowski: Tak, ale na pewno z Williamem Shakespearem.
JS: Jaką macie siatkę literackich skojarzeń z Teatrem Królewskim w Starej Oranżerii? Jaki tam widzicie repertuar?
M. Bartnikowski: Na pewno coś metateatralnego. Historyczne wnętrze powinno być skontrastowane z czymś z innej epoki. Może Tadeusz Różewicz.
M. Bikowski: Spróbowałbym z Dorotą Masłowską.
JS: "Paw królowej"?
M. Bikowski: O, na przykład!
M. Bikowski: Może Eugène’a Ionesco?
JS: "Król umiera, czyli ceremonie".
JS: A Pałac na Wyspie wraz z otoczeniem jakie daje możliwości?
M. Bartnikowski: Na taras i Pałac na Wyspie wrzuciłbym Markiza de Sade.
M. Bikowski: Pokusiłbym się o wystawienie Jeana Geneta. Na pewno byłby przepych, ale w stronę absurdu.
JS: A myśląc o Białym Domu, jakie przychodzą Wam skojarzenia?
M. Bartnikowski: W Białym Domu można zrealizować "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta.
M. Bikowski: Pomyślałem o realizacji "Alicji w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla i poszedłbym w stronę komiksu.
JS. Przedstawiliście w marcu 2018 r. swój autorski pomysł na realizację "Nocy listopadowej" Stanisława Wyspiańskiego, który nie został zrealizowany. Przedstawicie swoją wizję inscenizacji tego dramatu w przestrzeni Łazienek?
M. Bartnikowski: "Noc listopadowa" zawsze mi się bardzo kojarzyła z Łazienkami i aurą ciemnej toni wody i ciemnych drzew. Skojarzenie to wynika z orfickich inspiracji u Wyspiańskiego. W spektaklu wykorzystałbym "Śmierć w Wenecji" i "Czarodziejską górę" Tomasza Manna. Na moją wizję na pewno wpływa fascynacja Jerzym Grzegorzewskim i jego fascynacja Wenecją oraz wspomnieniem weneckich gondoli przycumowanych w Łazienkach z jego pierwszej wersji "Nocy listopadowej" w Narodowym. Bliski mi jest również temat liter, pisania, papieru, tak jak w spektaklu "Głośniej", który realizowaliśmy z Michaelem Vogelem w 2012 r. W Łazienkach moglibyśmy pokazać papierowe, przeskalowane formy.
M. Bikowski: Wyobrażam sobie, że w tym spektaklu byłaby również lalka Grzegorzewskiego jako cytat. Grzegorzewski chodzący po Łazienkach.
JS: Spektakl "Noc listopadowa" w Waszej wizji jest planowana na wiele miejsc. Gdzie umieścilibyście widownię?
M. Bartnikowski: Łazienki są miejscem wygodnego spędzania czasu, więc wyobrażam sobie, że widzowie zasiadaliby na przykład na szezlongach rozstawionych w różnych miejscach, ale również na trawie i w gondolach. Mogliby też siedzieć na drzewach. Zależałoby nam, aby nasz spektakl oglądano inaczej niż zwykle. Podoba mi się to, co zrobił Marcin Wierzchowski w Teatrze Ludowym w Nowej Hucie, gdzie widownia chodzi po teatrze jak po planie filmowym i obserwuje akcję pod różnymi kątami. Drugi taki spektakl, który mnie inspiruje, to "Francis Bacon, czyli Diego Velázquez na fotelu dentystycznym" Różewicza w reżyserii Grzegorzewskiego z foyer Teatru Studio, gdzie publiczność obserwowała spektakl z ringu bokserskiego. Był to dla widzów rodzaj uczestnictwa w wydarzeniu teatralno-sportowym. W tej wizji spektaklu dla Łazienek chodziłoby nam właśnie o chodzenie po Hadesie. Można by było wykorzystać do spektaklu łódki, w których zasiadaliby widzowie.
JS. Wróćmy do pandemicznej rzeczywistości. Czy książki i filmy pomagały Wam przetrwać ten trudny czas?
M. Bartnikowski: Zamknięcie w domu nie spowodowało zmiany w wyborze, nie miałem literatury na czas pandemii. Zacząłem czytać na nowo "Wampira" Marii Janion i książkę o Indonezji. Fascynują mnie podróże i literatura o nich, ale to nie jest literatura na czas pandemii.
M. Bikowski: Wybieram literaturę ze względu na nastrój.
JS. To będę drążyć. Jakie są dla Was najważniejsze lektury?
M. Bartnikowski: Czytam tych autorów, którzy mnie od zawsze fascynowali: Schulz, Proust, Shakespeare, wielkie powieści Fiodora Dostojewskiego i "Orlando" Virginii Woolf.
M. Bikowski: Moje upodobania to Maria Janion i Susan Sontag.
JS: Gdy zostaliśmy uwięzieni we własnych domach, wspólne rozmowy zastąpił Skype i Teams. Jak w tym czasie poradziliście sobie jako wykładowcy w Akademii Teatralnej? W jaki sposób staraliście się sprostać nowej sytuacji? Aktor potrzebuje przecież widowni i adrenaliny.
M. Bikowski: To jest kwestia zmiany środków. Sceny dwójkowe, które zaplanowałem ze studentami, zmieniłem na monologi. Odeszła więc sprawa partnera scenicznego i studenci przesyłali mi nagrania. Konsekwentnie trzymałem się tych zasad.
M. Bartnikowski: Ja miałem takie założenie, że bez względu na to, czy wrócimy do Akademii Teatralnej, czy nie, to będziemy pracować dalej w takiej formie, jak zaczęliśmy. Miałem jednak trochę inne założenia niż Marcin, ponieważ nie zrezygnowałem z dialogów i kontaktu ze studentami. Mieliśmy ze sobą stały kontakt przez komunikatory, więc nie prosiłem o nagrania. Poza tym mój przedmiot ma w tytule "Sceny dialogowe", nie mogłem tego zmienić i inaczej działać. Przy "Balladynie" postawiłem takie zadanie, że studenci muszą szukać powodu, dla którego przez komunikatora będą ten tekst wypowiadać. To była np. kwestia dzwonienia do siebie o różnych godzinach, nawet bardzo późnych, z prośbą o pomoc w trudnej sytuacji, z pokazywaniem przestrzeni przez telefon itd. Dzięki temu próbowaliśmy zachować świeży, prawdziwy kontakt. Problem pojawiał się czasami z techniką, na przykład zacinanie się dźwięku czy opóźnienia w dialogu. Było to trochę jak praca z kamerą, tylko szczególny jej rodzaj. Powstał nawet taki film w zeszłym roku, "Darknet", który w ten sposób jest zrealizowany. Obejrzałem go już po swoim egzaminie i pomyślałem, że to jest dokładnie to, co chciałem ze studentami zrobić. Podczas tego trudnego czasu spotykałem się ze swoimi studentami online w sposób nielimitowany, zatem często - byliśmy w procesie. Brakowało nam jednak kontaktu na żywo. Zastrzyk adrenaliny pojawił się u mnie dopiero podczas czytania online sztuki Ibrahima Amira, kiedy można się już było spotkać na żywo, którą reżyserował to Krzysztof Ogłoza. Ale już niedługo gramy "Baraniego Kożuszka". To wyczekiwany spektakl, bo nie spotkaliśmy się z widzami od marca.
JS. Z niecierpliwością czekamy na Was w Wodozbiorze.
Marcin Bartnikowski - aktor, absolwent i wykładowca Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza, kierownik artystyczny Teatru Malabar Hotel.
Marcin Bikowski - absolwent i wykładowca Wydziału Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza na kierunku: aktorstwo i reżyseria.
"Delikatnie o sztuce" to cykl rozmów o estetyce, w których goście przybliżają warsztat swojej pracy i dzielą się refleksjami o kulturze.