„…Tam są jelenie zwierzęta,
Traktat ryski a polskie dziedzictwo kulturowe
Od 18 marca do 30 kwietnia 2021 r. w Galerii Plenerowej w Alejach Ujazdowskich oglądać można wystawę „Odzyskane dziedzictwo. W 100-lecie traktatu ryskiego”. O porozumieniu pokojowym, przebiegu odzyskiwania polskich dóbr kultury z Rosji oraz pracy nad ekspozycją opowiadają jej kuratorzy: dr Mariusz Kolmasiak i Zofia Urban.
Kamil Frejlich: Czy kwestia zwrotu dóbr kultury odgrywała dużą rolę podczas rozmów pokojowych w Rydze? Jak przebiegały negocjacje w tym zakresie?
Mariusz Kolmasiak: Niewątpliwie członkowie polskiej delegacji w Rydze mieli świadomość niepowtarzalnej okazji do odzyskania naszej spuścizny narodowej – regaliów, pamiątek po bohaterach, archiwaliów, księgozbiorów, wyposażenia najważniejszych gmachów czy po prostu zagrabionych zabytków, które wzbogacić mogły polskie zbiory. Po drugiej stronie – u bolszewików – zapewne istotna była wartość materialna tych obiektów, choć nierzadko padały też argumenty o ich znaczeniu naukowym czy muzealnym. Naprzeciw siebie siedzieli zatem w Rydze ludzie, którzy chcieli uzyskać jak najwięcej, dlatego rozmowy nie były łatwe. Do czasu. Nagle bowiem Rosjanie ustąpili i zgodzili się na dającą nam bardzo duże możliwości treść artykułu XI, ale także XII, mówiącego o przejściu na własność państwa polskiego mienia carów. To właśnie dzięki drugiemu z nich odzyskaliśmy wyposażenie ich rezydencji – Łazienek, Spały czy Białowieży. W mniejszym stopniu był on istotny dla Zamku Królewskiego w Warszawie, w którym większość wyposażenia gmachu – jako oficjalnego – podpadała pod artykuł XI. Dlaczego zgodzili się na to? Jeden z członków bolszewickiej delegacji dyskusję na ten temat miał uciąć stwierdzeniem, że wszystkie te skarby stanowią własność polskiego proletariatu, który kiedyś i tak dojdzie do władzy, powinny zatem powrócić do Polski i mu służyć. Trudno powiedzieć, jak było naprawdę, ale może Rosjanie doszli po prostu do wniosku, że postanowienia traktatu, nieprzewidujące żadnego arbitrażu w sytuacji konfliktu, i tak działają na ich korzyść w myśl zasady beatus possidens, czyli szczęśliwy posiadacz. Byli nim Rosjanie i to koniec końców od ich dobrej woli uzależnione były efekty rewindykacji.
Zofia Urban: Należy zadać sobie pytanie – jaki był główny cel traktatu? Z pewnością z perspektywy Europy Środkowo-Wschodniej służył on przede wszystkim stabilizacji sytuacji w tej części świata. Artykuł XI traktatu zawierał postanowienia o zwrocie Polsce mienia kulturalnego zagrabionego przez Rosję od 1772 r. Był to punkt wyjścia do trwającej 15 lat rewindykacji polskich dóbr kultury. Akcja ta stała się wydarzeniem bezprecedensowym w skali europejskiej. Ogólne sformułowania poszczególnych punktów były kompromisem i przyczyną częstych rozbieżności między pertraktującymi stronami. Dokument zapowiadał gotowość rządu rosyjskiego do zwrotu Polsce mienia kulturalnego w ścisłej zgodzie z traktatem i przy pełnej życzliwości oraz pomocy władz przy tej akcji. Deklarowana gotowość została rychło zweryfikowana, a działania przewidziane na kilka miesięcy przeciągnęły się na lata.
KF: Często podkreśla się liczne trudności, na jakie napotkała strona polska w trakcie prac nad rewindykacją dóbr kultury z Rosji, jednocześnie jednak imponujący jest zasób obiektów, które udało się odzyskać. Co sprawiło, że mimo przeszkód okazało się to możliwe?
MK: Na wstępie podkreślmy, że efekt rewindykacji nie był w pełni zadowalający, jednocześnie daleki też jestem od stwierdzenia, że rezultat był całkowicie niesatysfakcjonujący. Mamy do czynienia z sytuacją plasującą się pomiędzy, choć jeśli spojrzeć na odzyskane obiekty, to niewątpliwie szala przechyla się na naszą korzyść. Wymienić można choćby arrasy i głowy wawelskie, miecz koronacyjny – Szczerbiec, chorągiew Zygmunta Augusta, pamiątki po Janie III, regalia Stanisława Augusta, kroniki Wincentego Kadłubka i Jana Długosza, Bitwę pod Grunwaldem Jana Matejki czy pomnik ks. Józefa Poniatowskiego.
Jak nam się to udało? Odpowiadając na to pytanie, sam muszę wyrazić zdziwienie, że Rosjanie cokolwiek oddali. Wojna wojną, traktat pokojowy traktatem pokojowym, ale przecież jego realizacja miała miejsce już w innych okolicznościach. Bolszewizm za naszą wschodnią granicą umocnił się, więc teoretycznie postanowienia traktatu ryskiego mogłyby być ignorowane, bo przecież nikt w Polsce zapewne nie wypowiedziałby Rosji wojny w imię odzyskania tych zabytków. Do tego, na szczęście, nie doszło, choć Rosjanie włożyli wiele wysiłku, aby postanowienia traktatu możliwie jak najbardziej wypaczyć czy umniejszyć wypływające z nich dla Polski korzyści na polu rewindykacji. Podkreślmy to – rewindykacji, czyli odzyskania mienia, które Rosjanie grabili i konfiskowali przez lata zaborów i w okresie I wojny światowej, co zresztą sami przyznali, podpisując traktat w Rydze. Tymczasem zrobili wszystko, aby oddać jak najmniej z naszego narodowego dziedzictwa. W ramach obstrukcyjnego działania nie udostępniali dokumentów, do czego się zobowiązali, a czas upływał na przewlekających się dyskusjach, interpretacjach postanowień traktatu, kwerendach, wymianie referatów i ekspertyz. Ekspertyz, w które oczywiście sami Rosjanie nie wierzyli, co wyraźnie widać z tajnego raportu Piotra Wojkowa, przewodniczącego bolszewickiej delegacji w trakcie działań rewindykacyjnych.
Nie było to więc łatwe, ale Polska odzyskała z Rosji tyle, ile tylko w ówczesnych warunkach się dało. A okoliczności były zmienne – raz lepsze, raz gorsze, bo zależne od wielu czynników. Czasem pomagały lub przeszkadzały wzajemne stosunki Polski i Związku Sowieckiego, czasem zaś na proces rewindykacji wpływały wydarzenia na arenie międzynarodowej, które wzmacniały lub osłabiały rosyjską pozycję.
ZU: Ogromne znaczenie miało podpisanie 16 listopada 1927 r. Układu Generalnego, który regulował problematyczne kwestie, narosłe w minionych latach. Dokument rozstrzygał o zasadach procedowania wszystkich niezałatwionych jeszcze żądań polskich, nie pozostawiając Polsce możliwości dalszego dochodzenia praw do zagrabionego mienia. Zasadnicza część procesu rewindykacji dóbr kultury z Rosji została zakończona w 1928 r., jednak Mieszana Komisja Specjalna istniała jeszcze dziewięć lat. Delegacja polska swoją pracę zakończyła oficjalnie dopiero w 1935 r., aby dwa lata później zostać rozwiązana. W tych wieloletnich staraniach przewagę miała strona posiadająca, czyli Rosja, dyktująca Polsce warunki. Mimo to udało się odzyskać wiele zabytków, książek i archiwaliów.
Dobra kultury, w tym cenne polonika, pozyskiwano jednak nie tylko w procesie rewindykacji, lecz także poprzez zakupy na rynku antykwarycznym. Wzbogacano w ten sposób polskie zbiory – zarówno narodowe, jak i prywatne. Tu trzeba zaznaczyć, że były to indywidualne inicjatywy ekspertów, którzy odzyskanie polskiego mienia traktowali poniekąd jako misję.
KF: Jak podawała „Rzeczpospolita” (R. V, nr 149 z 1 czerwca 1924 r., s. 8), z Pałacu na Wyspie w czasie I wojny światowej „wywieziono wszystko, z czego tylko ściany można było ogołocić. […] Przez lat kilka były tu zupełne pustki. Przez marmurowe kolumny, podniszczone posadzki i resztki stiuków wiatr tylko dmuchał”. Czy rzeczywiście straty były tak dotkliwe?
MK: Najprościej byłoby powiedzieć, że z Pałacu na Wyspie i Białego Domu wywieziono wszystko – łącznie z wykręcaniem z drzwi antab w kształcie lwich głów czy brązowych okuć z kominków. Byłoby to jednak ryzykowne stwierdzenie. Z jednej strony zweryfikowanie tego wymagałoby bardzo daleko idących badań nad łazienkowskim wyposażeniem, co stanowiłoby zupełnie inny temat badawczy. Z drugiej natomiast, ze względu na wojenne zniszczenia, nie dysponujemy, niestety, pełną dokumentacją rewindykacyjną. W przypadku Łazienek jest to wybrakowana teczka z protokołami otwierania już tu na miejscu, w Podchorążówce, skrzyń z odzyskanym z Rosji wyposażeniem. Nie jesteśmy więc w stanie podać konkretnych danych, a tym samym z pełnym przekonaniem odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli jednak możemy wskazać jakieś liczby, to ostatni protokół odnotowuje żyrandol z Sali Balowej, któremu nadano numer 3840. Być może był to ostatni przedmiot, a jego numer pozwala przybliżyć skalę rewindykacji.
Może to być jednak argument zawodny, ponieważ – po pierwsze – wspomniany żyrandol wcale nie musiał być ostatnim zabytkiem. Po prostu następujące po nim dokumenty mogły nie przetrwać do dziś, tak jak nie zachowały się protokoły dotyczące eksponatów wypakowywanych na samym początku. Po drugie, w skrzyniach często znajdowały się przedmioty, których nie da się dziś jednoznacznie utożsamiać z wyposażeniem Łazienek, m.in. carskie portrety i popiersia, pamiątki po carach, lecz także przybory kuchenne, szkło, porcelana – tu pozwolę sobie dodać, że specjalnie wyliczyłem, iż w Łazienkach i w Belwederze według protokołów było aż 1999 filiżanek. Do tego dochodziły żelazka, piecyki i wiele innych. Takie pomniejsze mienie obejmowane było, oczywiście, wspólnymi numerami inwentarzowymi dla całych zespołów przedmiotów, np. sztućców czy porcelany właśnie. Wzmianka o Belwederze też nie jest przypadkowa, ponieważ obie rezydencje zostały razem ewakuowane, a później razem rewindykowane. W przywołanej liczbie 3840 eksponatów znajdowały się też zatem obiekty belwederskie. Wydaje się więc, że najbliższe prawdzie może być sporządzone przy rozpakowywaniu zestawienie 1689 obiektów, które prawdopodobnie stanowiły autentyczne wyposażenie z czasów Stanisława Augusta. Czy brak takiej liczby zabytków byłby widoczny? Tu chyba najlepszą odpowiedzią są zdjęcia z 1915 roku, dobrze korespondujące z przytoczonym w pytaniu cytatem z gazety.
ZU: Bez tych obiektów Łazienki Królewskie nie odzyskałyby swojego wyjątkowego charakteru, nadanego przez Stanisława Augusta. Opierał się on na starannie przemyślanym wystroju wnętrz i dopasowanych do niego dziełach sztuki. Do grupy zabytków integralnie związanych z Łazienkami Królewskimi należą obrazy, których brak jest uderzający na archiwalnych fotografiach Pałacu na Wyspie. We wnętrzach znajdują się chociażby stiukowe ramy dostosowane do konkretnych obrazów, a niektóre płótna wprawiane były nawet w boazerię. Pozostałe po nich po ewakuacji miejsca wręcz zionęły pustką. Dopiero po rewindykacji i otwarciu skrzyń z mieniem Łazienek Królewskich w maju 1922 r. opustoszałe pomieszczenia zaczęły odzyskiwać dawny blask. Dzieła wróciły do miejsca, które wybrał dla nich Stanisław August.
Mówiąc o rzeczywistym stanie, w jakim Rosjanie zostawili Łazienki w 1915 r., nie można nie wspomnieć o wielkiej pracy, jaką wykonało wówczas Towarzystwo Opieki nad Zabytkami Przeszłości. Stołeczny oddział TOnZP współinicjował w 1915 r. utworzenie Komisji Opieki nad Gmachami Publicznymi, do której zadań należało dbanie o najważniejsze budynki po ewakuacji Rosjan. Nad inwentaryzacją w Łazienkach czuwali Juliusz Kłos, Władysław Tatarkiewicz oraz Edward Ciszkiewicz. Pod ich nadzorem wykonano pomiary architektoniczne, fotografie oraz dokumentację rysunkową ukazującą elementy wystroju Białego Domu i Pałacu na Wyspie w latach 1915–1916.
MK: Pamiętać trzeba jeszcze właśnie o Białym Domu, który odzyskał grafiki z francuskiego wydania Metamorfoz Owidiusza, zdobiące wnętrza na piętrze. Wisiały tam na ścianach w malowanych ramkach, a ich brak był bardzo dotkliwy, co widać na zdjęciach z okresu I wojny światowej. Nie dało się bowiem ukryć, że czegoś tu brakuje. Na szczęście grafiki powróciły do Polski.
KF: Jakie obiekty z Łazienek Królewskich, wywiezione do Rosji, nie powróciły na swoje miejsce? Z czego to wynikało?
ZU: Dzieła sztuki były wywożone przez Rosjan z Łazienek nie tylko w czasie ewakuacji w latach 1914–1915, ale stopniowo od roku 1817, gdy rezydencję wraz z wyposażeniem zakupił od spadkobierców króla car Aleksander I. Sztandarowym przykładem zabytku, który był wysoko ceniony przez Stanisława Augusta, a którego nie udało się sprowadzić z powrotem do królewskiej Galerii Obrazów, jest Skradziony pocałunek Jeana-Honoré Fragonarda. Do Petersburga trafił w 1895 r., wywieziony do Muzeum Ermitażu, i tam też znajduje się do dziś. W odpowiedzi na zgłoszone przez Polaków roszczenia w sprawie dzieła Fragonarda, bolszewicy zaproponowali – tak jak zdarzało się też w innych przypadkach – ekwiwalenty. Traktat dopuszczał takie rozwiązanie, jednak nie przewidywał żadnego arbitrażu, co komplikowało sprawę. Wielka była niechęć bolszewików do zwrotu obrazu, który po tylu latach był uważany za jedno z arcydzieł Ermitażu. Mimo determinacji Polaków, ostatecznie trzeba było przystać na ekwiwalent – Polkę pędzla Jeana-Antoine’a Watteau, która do czasu II wojny światowej wisiała w Łazienkach Królewskich.
KF: Podczas prac nad wystawą zapoznaliście się z dużym zasobem materiałów dotyczących zarówno samego traktatu ryskiego, jak i realizacji jego postanowień. Czy jakieś informacje okazały się szczególnie zaskakujące lub warte uwagi?
MK: Odpowiem dwojako. Sam zasób zebranych archiwaliów, mimo początkowych obaw spowodowanych świadomością, że w większości spłonęły one w 1944 roku, okazał się przebogaty. Dzięki zawartym tam informacjom udało się uzupełnić stan wiedzy o naprawdę znanych, wręcz ikonicznych zabytkach. Można z nich też czerpać przy opisywaniu losów carskich rezydencji, w tym właśnie Łazienek. W ich przypadku podam przykład nieistniejącej już dziś prawosławnej kaplicy, dobudowanej w czasach carskich do Pałacu na Wyspie. Wiemy o niej bardzo mało, znamy raptem kilka zdjęć z wnętrza, ale już z okresu międzywojennego. Tymczasem w dokumentach rewindykacyjnych można znaleźć informacje o cerkiewnym wyposażeniu. Jest to więc bezcenne źródło do odtworzenia tego wątku historii rezydencji.
Natomiast odbiegając od Łazienek, powiem o jednym rewindykacie, który szczególnie przykuł moją uwagę, o obiekcie ważnym dla polskiej historii, ale zupełnie zapomnianym. Mówię o empirowej szkatule z oryginalnym egzemplarzem Konstytucji Królestwa Polskiego z podpisem cara Aleksandra I. Jej zwrot był dla Rosjan oczywisty, dlatego oddali ją na samym początku procesu rewindykacyjnego. Tymczasem w 1939 r. została przez nich ponownie zagrabiona i, niestety, do dziś znajduje się w Moskwie. Smutne w tym jest nie tyle to, że znów ją straciliśmy, ale to, jak szybko o niej zapomnieliśmy. Dziś – po niemal 100 latach od rewindykacji i ponad 80 latach od ponownego zagarnięcia przez Rosjan – mało kto o niej słyszał. Nie ma jej w polskiej świadomości do tego stopnia, że dopiero za moją sprawą ma zostać wpisana do katalogu strat wojennych na stronie Ministerstwa Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu. Dysponujemy mocną dokumentacją rewindykacyjną z 1922 r., więc pozostaje mieć nadzieję, że szkatuła kiedyś do Polski powróci.
Na koniec dodam jeszcze, że wydaje się, iż ta dokumentacja w ogóle jest mało znana, a przez to niewykorzystywana w działaniach rewindykacyjnych oraz w pracy historyków. Miejmy więc nadzieję, że nasza wystawa, na której obficie powołujemy się na te dokumenty, pozwoli wprowadzić je do obiegu naukowego.
ZU: Choć proces rewindykacji nie zakończył się pełnym sukcesem, udało się odzyskać dużą część dziedzictwa kultury, które Polska utraciła przez lata zaborów i w trakcie I wojny światowej, w tym symbole polskiej państwowości, tożsamości narodowej i kulturowej. Sam traktat ryski, zdezaktualizowany przez tragiczne wydarzenia II wojny światowej, w zakresie artykułu XI, na mocy którego Polska odzyskała dobra kultury, zachował ponadczasowe znaczenie.
Od 1992 r. Ministerstwo Kultury gromadzi dane na temat dóbr kultury utraconych w czasie II wojny światowej, podejmując działania, by je odzyskać. Sprowadzenie do kraju popiersia Diany dłuta Jeana-Antoine’a Houdona, należącego do zbiorów Łazienek Królewskich, jest jednym ze spektakularnych efektów tych starań. Dokumenty traktatu ryskiego mogą stanowić jedną z istotnych podstaw do dochodzenia praw do odnajdywanych obiektów, zrabowanych w czasie II wojny światowej. Fakt, że 100 lat temu te same obiekty zostały Polsce zwrócone na mocy artykułu XI traktatu ryskiego, stanowi oczywisty dowód ich przynależności do dziedzictwa kulturowego Rzeczypospolitej.
KF: Dziękuję za rozmowę.
Zofia Urban – absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Od 2018 r. pracuje jako koordynatorka wystaw w Muzeum Łazienki Królewskie. Jest odpowiedzialna za planowanie i organizację ekspozycji, których tematyka dotyczy zagadnień u zbiegu kultury, sztuki i historii.
dr Mariusz Kolmasiak – adiunkt w Dziale Badań Naukowych Muzeum Łazienki Królewskie, historyk zajmujący się osobą Józefa Piłsudskiego i związanymi z nim miejscami, autor m.in. monografii Belwederu, za którą wyróżniono go Nagrodą KLIO, a także książek „Król żandarmów”. Biografia Walentego Wójcika, przybocznego Marszałka Piłsudskiego (2013); Zułów, miejsce urodzenia Marszałka Józefa Piłsudskiego (2018) i Więzień Magdeburski. Internowanie Józefa Piłsudskiego i dalsze losy Domku Magdeburskiego (2020).